Nowy punkt na burgerowej mapie Poznania, tym razem samo Centrum – czyli Półwiejska. Moaburger reklamuje się jako… raj, będący alternatywą dla smutnego i szarego świata. Czy tak jest? Na pewno, jeśli musicie zaspokoić kilkudniowy głód i liczy się tylko rozmiar.
Samo miejsce przyjemne, choć troszkę pustawe, jakby niedokończone. Spodziewałam się czegoś z charakterem, a okazało się schludnie i stołówkowo. Menu imponujące, możemy wybierać spośród kilkunastu burgerów i to skomponowanych w raczej nietypowy sposób, na plus również szeroki wybór mięs. My postawiliśmy na klasykę z dodatkiem sera (dlaczego nie ma cheddara?! skąd edamski?!) i burgera firmowego z burakiem i ananasem. Do tego frytki z wyborem sosów.
Przede wszystkim wrażenie robią ogromne porcje, mogę z całą pewnością powiedzieć, że tak dużego burgera nie jadłam nigdy. Frytki również spore, powiedziałaby, że do jedzenia we dwoje 🙂 A jak ze smakiem? Dobre, ale nie powalające, obiecanego raju na pewno nie dostałam. Mięso mogłoby być lepiej doprawione, za to bułka zdecydowanie powinna mniej przypominać pieczywo tostowe. Brakowało chrupiącego elementu, bułka zbyt słabo przypieczona, bardzo miękka, nasiąkająca sosami jak gąbka, dodatki jakby ugotowane, sałata (poza falbaniastymi brzegami) miękka, podobnie jak ogórek. W połowie burgera, po zaspokojeniu pierwszego głodu konsystencja zaczyna przeszkadzać. Nie mówiąc o tym, że zwyczajnie jedzenie przestaje wyglądać nieapetyczne, zbija się w kulkę i ocieka ze wszystkich stron.
Nadmiar składników też nie zrobił burgerom dobrze i to nawet nie na poziomie kompozycji, mówię o tym, że wszystko się rozjeżdża i miesza, przez co burgery mimo różnorodności stają się w smaku monotonne. Klasyk wypadł zdecydowanie gorzej, jako że smak ani nie był podkreślony, ani przełamany, co Moaburgerowi zapewniła słodycz ananasa. Zaznaczę w tym miejscu, że klasyczne burgery to te które lubię najbardziej (zwykle).
No i cóż – frytki. I tu znów problematyczne zero chrupkości, niektóre fryty prezentowały się jako tako udając, że chrupną, inne już na wstępie odstraszały przydepniętym wyglądem (szczególnie te w głębi kubeczka były strasznie poduszone). Zjedliśmy je tylko ze względu na pyszne sosy. Relish pomidorowy – 10/10. Czosnek-awokado i chili również godne polecenia. Kiepski keczup, ale gdy do wyboru mamy relish – żadna strata. Pytanie tylko czy dla sosów do frytek warto odwiedzić Moaburger? Szczerze mówiąc nie wróciłabym tam już przez sam wzgląd na rozmiar porcji i rodzaj buły. Drugi tester mówi, że może jeszcze da kolejną szansę burgerowi (ale wiem, że tak naprawdę też chce wrócić dla sosów). Może nie jest to złe jedzenie, ale nijakie i jak dla mnie zbyt fast foodowe.
Sami zdecydujcie czy warto.
Moaburger
ul. Półwiejska 14
Czynne od 11.00 do 23.00, w pt i sb do 1.00
Cena burgera: 17-28 zł
Moaburger – burgery z Nowej Zelandii - Opinie i komentarze
Byłam i rzeczywiście, tylko albo aż „może być”. Dlatego tego jedynego smaku burgerów w Poznaniu szukam dalej.