Jedzenie w Cactus Factorii jak dotąd nie sprawiło mi większego zawodu, dlatego chętnie eksperymentowałam, nie zwracałam większej uwagi na cenę i po prostu cieszyłam się posiłkiem. Tym razem trafiłam na danie – kompletną porażkę. W Cactus Factorii specjalizują się w kuchni hiszpańskiej, myślałam więc że paella z owocami morza będzie wręcz daniem popisowym. Okazało się, że lepiej o niej nie wspominać, nikomu nie polecać, a już na pewno nie zamawiać. Zaczynając od efektów wizualnych – pierwsze wrażanie: kupa ryżu, trochę cebuli, trochę groszku i jakieś mikroskopijne strzępki, to chyba te owoce morza. Dalej wcale nie było lepiej, starałam się przebić do środka, z nadzieją że tam znajdę jakieś skarby.. Okazało się,…
Zdecydowanie dania główne w Cactus Factorii są perfekcyjne. Zawsze dobrze przyrządzone, nigdy nie są dziełem przypadku, wiem czego mogę się spodziewać i wiem, że czegoś pysznego. Tym razem ryba, tuńczyk dokładniej. Tuńczyka w restauracji jadłam raz i smakował jak podeszwa. Ten był zdecydowanie inny – wiadomo, mocno mięsny, ale jednak delikatny i kruchy, mięso nie było wysuszone na wiór, czyli dobrze. Do tego na talerzu znalazły się grillowane warzywa: bakłażan, cukinia oraz czerwona i żółta papryka i pieczony ziemniak z masełkiem czosnkowym. Miłymi dodatkami była również pieczona połówka cytryny oraz słodki sos balsamiczny. Jedyne czego mi nieco brakowało to sól, reszta idealna. Każdy szczegół przemyślany tak, że jedzenie było jedynie przyjemnością…
Zupę czosnkową do tej pory miałam okazję jeść tylko w Dąbrowskiego 42, żadnych złych doświadczeń nie miałam, spodziewałam się pysznej zupy z pełną naiwnością. Zupa serwowana w Cactus Factorii zdecydowanie nie przypadła mi do gustu. Nazwa krem nie została tutaj potraktowana w jakiś zobowiązujący sposób, ponieważ to co mi podano było po prostu mlekiem z czosnkiem. Kiedy byłam dzieckiem nieraz zmuszano mnie do picia mleka z miodem i czosnkiem. Wspomnienia z tego okresu wróciły, byłam wręcz szczęśliwa, że miodu w zupie nie było, ale nadal: jadłam jak za karę. Dopóki były grzanki nie było to takie straszne, ale kiedy się skończyły po prostu mnie zemdliło. Nie dałam rady zjeść nawet połowy.…
Filet z kurczaka podany z grillowanymi warzywami i frytkami steak house. Niby proste danie, a jednak filet z kurczaka często w restauracjach nie wychodzi najlepiej. W Cactus Factorii zdecydowanie stanęli na wysokości zadania i wszystko w tym daniu było perfekcyjne. Szczególnie kurczak i warzywa, frytki jak frytki – po prostu smaczne. Kurczak był pyszny, soczysty, a kawałek był przyzwoitych rozmiarów. Warzywa mnie zachwyciły – cukinia, bakłażan i papryka – zgrillowane wręcz idealnie. Bakłażana tak dobrego nigdzie nie jadłam, wszystko było lekko chrupiące i dobrze doprawione. Frytki jak już mówiłam ok, a do tego pyszny balsamiczny sos. Wszystko w proporcjach idealnych – niczego nie było za mało, ani niczego za dużo. Mogę…
Nie wiem kiedy, ale prawdopodobnie niedawno w Cactus Factorii się pozmieniało nieco. Nie bardzo, ale trochę tak. Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że poprzedni wystrój bardziej pasował do tego miejsce. Może i teraz jest ładniej, może wnętrze faktycznie wymagało odświeżenia, ale chyba w inną stronę poszłabym z restauracją hiszpańską. Zabrakło luzu, może go nie przewidziano. Ale jakoś nie wyobrażam sobie wyjścia do Cactus Factorii na zwykły obiad, czy przyjścia tam bez osoby towarzyszącej. Takie to miejsce teraz niespójne mi się wydaje – jakaś wesoła muzyczka, ściany i wszystko prócz stolików raczej klubowe, niż elegancko-restauracyjne, a stoliki zastawione tak, że strach przy nich siadać. Kieliszki, sztućce jakieś wachlarzyki z serwetek…